sobota, 18 maja 2013

Rozdział 8

Mama przeszła przeszczep. Najbliższe tygodnie miały być tymi decydującymi o tym, czy będzie żyć normalnie. I czy w ogóle będzie żyć. Ja również rozpoczęłam leczenie, z tym, że trzeba było je zmienić. Miałam mocne mdłości i parę razy zdarzyły się wymioty. Pomyślałam o tym, że mój żołądek opornie reaguje na składniki leków, ale gdy spojrzałam na kalendarz... Cholera, tylko nie to! To nie była odpowiednia pora. Prawdopodobnie jestem w ciąży, a tymczasem w moim życiu tak bardzo wiele się zmieniło. Od razu ubrałam się i pospiesznie udałam się do apteki po testy...
Potem potwierdziły moje przypuszczenia. Każdy z pięciu testów był pozytywny. Zamiast się cieszyć, zbladłam i byłam przestraszona. Co dalej będzie? Musiałam podzielić się z kimś tą wieścią. Nie, nie z Jochenem. Chciałam mu to powiedzieć tak uroczyście, nie w jakimś amoku. Szymonowi chciałam to powiedzieć podczas spotkania z tatą za dwa dni. Jedyną osobą pozostawałeś Ty. Szybko wybrałam Twój numer. Trening już się kończył, a mojego partnera poprosiłam o zrobienie zakupów.
- Co się stało? - cały Ty, wiedziałeś, że jak do Ciebie dzwonię, to zawsze coś się dzieje.
- Nie będę owijać w bawełnę. Jestem w ciąży - nawet nie zauważyłam, jak zaczęłam buczeć do słuchawki.
- Karolka, nawet nie wiesz jak się cieszę. A Jochen to już oszaleje. I nie płacz, wszystko będzie dobrze, poradzimy sobie! Ale obiecaj, że będę chrzestnym - zaśmiałeś się.
- To nie jest śmieszne, w życiu mam rozpierdziel, a tu dziecko - mruknęłam - Przyjedź jak najszybciej.
Ty jednak, znany w moich oczach również jako "pędząca strzała" przyjechałeś jak zwykle dopiero po piętnastu minutach. Tłumaczyłeś to korkami, jednak mniejsza z tym. Prawdopodobnie moje życie, zamiast o 180, przewróci się o 360 stopni.
- Mała, nie płacz - przytuliłeś mnie do siebie. Opowiedziałam Ci o wszystkim. Rozumiałeś moje obawy, jednak uwierzyłeś, jak zawsze, w moje siły. Byłam Ci za to dozgonnie wdzięczna. Rozmowa trwała chwilę, gdyż słychać było otwierane drzwi. Domyślaliśmy się, że to Jochen.
- To ja może już pójdę? - zapytałeś, jednocześnie przyjaźnie żegnając się z moim niemieckim partnerem. Z uśmiechem na twarzy zamknąłeś drzwi.
- Muszę Ci coś powiedzieć - powiedziałam tajemniczo do swojego ukochanego.
On tylko kiwnął głową na znak, że słucha. Powiedziałam mu o swoich wnioskach i o tym, co się działo. A on co? On oszalał z radości. Zaczął mówić, jak bardzo mnie kocha. Jak bardzo nas kocha. Był jak takie szybkie wrzecionko. Wiedział, że już zaczyna tworzyć rodzinę.
A ty cwaniaku stałeś pod drzwiami i czekałeś na jego reakcję. Tak, miałeś rację. I gdyby nie Ty, to nie zebrałabym się w sobie. To między innymi dlatego jesteś dla mnie jak brat.
Nagle zadzwonił mój telefon. Doktor Radomski. Oczekiwałam informacji, że z mamą jest już dobrze. Bardzo mocno się pomyliłam. Śmiertelnie.
- Pani Zarecka? - głupie pytanie.
Mimo mojej opinii na temat tego żenującego pytania odpowiedziałam twierdząco.
- Stan pani mamy niespodziewanie się pogorszył. Podejrzewamy sepsę. Mogłaby pani przyjechać? - kontynuował doktor.
Niewiele myśląc wzięłam zszokowanego Jochena, zadzwoniłam po Ciebie i pojechaliśmy do szpitala.
_______________________________________________________________________________
Przepraszam, że dopiero teraz, ale mam obowiązków po brzegi. ;) Zmieni się, obiecuję! ;>